Powtarzałem to przy każdym filmie duetu Thompson-Bronson, więc powtórzę i tutaj. Te dzieła mają niesłychany potencjał, bo pomysły reżysera zawsze zawierają jakieś świeże obserwacje społeczne. Niestety za każdym razem panowie zaprzepaszczają to, tworząc tandetne kino sensacyjne dla niewybrednych, gdzie liczy się raczej duża ilość strzelanin niż rozwinięcie dobrych pomysłów
Tym razem nie jest co prawda tragicznie, a co więcej dużo rzeczy na samym początku mnie zaskakuje. Przede wszystkim Charles Bronson nie gra tutaj maszyny do zabijania, ba, nawet rzadko kiedy sięga po broń. Jest za to zwykłym reporterem, a film przybiera formę kryminału, a nie kina akcji. W miarę rozwoju fabuły granice między tymi gatunkami się zacierają, ale na początku jest nieźle.
Obserwacje Thompsona tym razem dotykają społeczności Mormonów, oraz ich tradycji. Jak zwykle zaledwie liznął on temat, ale miło że przybliżył nam chociaż w małym stopniu tematykę. Reszta to dość prosta intryga, którą dzielny Garret Smith musi rozwiązać.
Stosunkowo mało akcji jak na film tego duetu oraz niezły klimat nawet dobrze rokują. Szybko jednak przekonujemy się że scenariusz nie niesie za sobą jakichś wielkich niespodzianek, a zakończenie jest nazbyt proste. Do tego swoboda z jaką główny bohater ma prawo szperać w sprawach policyjnych jest niewiarygodna, nawet biorąc pod uwagę jego znajomości.
Ogólnie tylko dla fanów "twardziela z wąsem" Bronsona.