Film mniej więcej klasy Czterech pancernych czy Klossa, ale jednak amerykański, więc ocenię go niżej. Idiotyzmów tu wiele, szkoda więc klawiatury. Najnędzniejsza była jednak tzw. gra aktorska, szczególnie pani Theresy Saldany. Powiedzieć, że się wstydziłem, gdy tylko otwierała dzióbek, to nic nie powiedzieć.
Rewolwery i strzelby wydawały ten sam dźwięk, ale to szczegół, bo w tamtych czasach nie było takiego pietyzmu posprodukcyjnego. Nawalanka była i o to biega, choć widać, że to film klasy B. Bronson tutaj chciał pewnie odciąć trochę kuponów ze swojej sławy i "Życzeniu śmierci"; był tutaj czymś w rodzaju obecnego Nikolas'a Cage'a w porównaniu do Nicolasa z lat 90-tych.
PS. Ta ryba Quasimodo to też dobry przyjaciel, bo nie zadaje pytań;-)